Żmija, która lata, czyli zwiedzanie stanu Coahuila
"A po co w ogóle jedziesz na północ?"- to pytanie słyszałam często i za każdym razem odpowiadałam, że u mnie dużo rzeczy jest trochę na odwrót. Bo skoro mieszkam przy plaży, w najbardziej turystycznym regionie Meksyku, i w dodatku pracuję w sektorze turystyki, swoje wolne dni wolę spędzić na pustyni, gdzie nie ma żywej duszy. Skoro na co dzień mam wokół tropikalny las, to dla odmiany czasem pragnę wyjechać do dużego miasta, gdzie brakuje tak oczywistych atrakcji turystycznych jakie są na Riviera Maya, a dżunglę jukatańską zamieniam na miejską. W każdym razie, w kwietniu znalazłam się w północno-wschodniej części Meksyku, w stanie Coahuila. Mimo że wielu osobom Meksyk kojarzy się głównie z morzem, palmami i majańskimi ruinami, większość terytorium państwa to właśnie pustynia. Krajobrazy, które do tej pory widziałam tylko w filmach o dzikim Meksyku, i praworządnych gringos co mają zaprowadzić porządek lub w filmach dokumentalnych przedstawiających sytuację przy granicy, czyli od lat toczącą się wojnę karteli i dramatyczne historie osób, które nielegalnie próbują przedostać się do Stanów. Coahuila graniczy z Teksasem, więc dla licznych osób jest to droga do amerykańskiego snu. Wcześniej, do 1835 roku Coahuila i Teksas były połączone i tworzyły jeden z 19 stanów meksykańskich, posiadający dwie stolice: Monclova i Saltillo. Rok później Teksas się odłączył, proklamując niezależną republikę, a dziesięć lat potem, w wyniku wojny meksykańsko-amerykańskiej, został przyłączony do USA.
Cuatro Ciénegas
– Cuatro Ciénegas to najważniejsze miejsce na ziemi– zaczyna swój wywód przewodnik, z którym wybieram się obejrzeć okolicę. – Występują tutaj bowiem stromatolity, formacje skalne należące do najstarszych śladów życia na ziemi. Wniosek z tego taki, że to właśnie tutaj zaczęło się życie na naszej planecie. Oprócz tego regionu, można je znaleźć jeszcze tylko w kilku nielicznych miejscach.
Mało brakowało, a Hector nie mógłby prowadzić tej wycieczki. Dwa tygodnie wcześniej wraz z kilkoma innymi osobami próbował przedostać się przez granicę z USA. Najpierw dojechali samochodem do rzeki Rio Bravo, stanowiącej granicę między meksykańskim stanem Coahuila a Teksasem. Po przekroczeniu rzeki, czekała ich ośmiodniowa wędrówka przez pustynię, aż do miasta, gdzie mieli zapewnione już zatrudnienie. Jednak po dwóch dniach skończyły im się zapasy wody.
– Szliśmy jeszcze dwa i pół dnia bez kropli wody, ale potem nie daliśmy rady. Moi towarzysze padli jak muchy, ja jedyny dotarłem do punktu pierwszej pomocy i sprowadziłem ratowników. Strażnicy wysłali nas z powrotem do Meksyku.
Hector jest jedną z tysięcy osób, które, ryzykując życie, próbują dostać się do USA. Jednak jego przypadek mnie trochę dziwi.
– Nie da się tu wyżyć z turystyki? Mało zarabiasz? -pytam.
– Da się, i to całkiem nieźle. W tygodniu zarabiam 2000-2500 peso (600-700 zł), a tu w małej miejscowości jest dość tanio. Nie mogę narzekać, ale wiesz jak to jest. Człowiek ciągle chce więcej i więcej.
Miasteczko
Samo Cuatro Ciénegas jest niewielkie, da się obejść w kwadrans. Za to ciekawe i urokliwe. Tutaj urodził się jeden z najważniejszych przywódców Rewolucji Meksykańskiej, późniejszy prezydent republiki (1917-20), Venustiano Carranza. Jego dom rodzinny to obecnie muzeum. Jako że jest to najbardziej znany obywatel miasta, znajdziemy tu ulicę jego imienia, kilka pomników, tablice pamiątkowe, mural w ratuszu oraz drugi człon w nazwie samego miasta - Cuatro Ciénegas de Carranza. Fasady domów w wąskich uliczkach są odmalowane, a atmosfera senna i spokojna. Mężczyźni w koszulach i słomkowych kapeluszach spokojnie siedzą na ławkach.
Można wejść do XIX- wiecznego kościółka, pospacerować malowniczymi uliczkami, zjeść lody o smaku pitaji lub figi (czyli lokalnych owoców). Można też pojechać na pustynię. Najlepiej mieć własny samochód, bo o ile do samej miejscowości dojeżdżają autobusy z większych miast w regionie, to żeby zwiedzić okoliczne wydmy, oczka wodne i kopalnię marmuru, trzeba pojechać na własną rękę lub wykupić wycieczkę.
Pustynia
Ponad 60% terytorium Meksyku to tereny pustynne lub półpustynne. Region Cuatro Ciénegas należy do wielkiego obszaru pustyni Chihuahua. Czasem nie ma tu deszczu nawet przez kilka lat. Mimo to rosną drzewa (mesquites), krzewy, palmy, kaktusy, kwiaty. Krajobraz zmienia się dosłownie co kilka kilometrów. Mijamy skaliste szczyty, aby za chwilę ujrzeć… gipsowe wydmy. Tak, zgadza się, wydmy jak u nas nad Bałtykiem, tyle że z gipsu, białe jak śnieg. Nie umiem opisać tego widoku słowami, tym bardziej tego uczucia ciszy i spokoju wokół -jestem jedyną turystką. Dlatego poniżej wstawiam kilka zdjęć, które mówią same za siebie.
W przeciwieństwie do piasku, gips dzięki dużej zawartości siarczanu wapnianie nagrzewa się nawet przy bardzo wysokich temperaturach. Można więc zdjąć buty i spokojnie po nim chodzić. Próbuję sobie wyobrazić, jak miliony lat temu cały ten teren znajdował się pod wodą. Dzisiaj wokół sam kamień... Z powodu ruchów tektonicznych, morze zniknęło, ale część wody została, tylko że teraz płynie pod ziemią. A dokładnie 60 cm pod powierzchnią, bo właśnie na takiej głębokości znajduje się labirynt podziemnych rzek i to wyjaśnia, dlaczego jednak występuje tu roślinność mimo braku opadów. Gdzieniegdzie woda wypływa na powierzchnię, tworząc studnie. Do najbardziej znanych i atrakcyjnych należy tzw. Poza Azul.
Mieszkańcy stanu Coahuila żyją z górnictwa, hodowli bydła i rolnictwa, w mniejszym stopniu z turystyki. Jakieś 15 minut jazdy od gipsowych wydm znajduje się prywatna kopalnia odkrywkowa. Brama jest zamknięta, ale bez trudu można się przedostać przez ogrodzenie, więc razem z Hectorem wchodzimy, aby pooglądać wielkie marmurowe bloki. Kolejna odsłona naszej Matki Ziemi.
Na koniec jedziemy napić się lokalnego wina… tak, w Meksyku również uprawia się winorośl i produkuje wino, a Cuatro Ciénegas to jeden z regionów słynących z tego trunku. Rosną tu również drzewa orzechowe, melony, lucerna siewna, pitaja, palmy i oczywiście kukurydza i pszenica. Jak na pustynię, całkiem sporo.
Z Cuatro Ciénegas ruszam do Torreón (ok. 3h), miasta położonego na granicy stanów Coahuila i Durango. Przed podróżą słyszę: "przecież tam nic nie ma, w dodatku jest niebezpiecznie". Ja jednak mam swój cel: zobaczyć kolejne wydmy, tym razem piaszczyste: dunas de Bilbao.
Torreón
Samo miasto rzeczywiście nie ma turystom nic do zaoferowania. Nie dość, że nie ma tu zabytków w klasycznym tego słowa znaczeniu, to brakuje też kawiarni i restauracji. Je się w przydrożnych budkach, kawa jeśli jest to tylko rozpuszczalna, taki niby szczegół, ale to dziwne uczucie, znaleźć się w tak nieturystycznym miejscu. Głęboki Meksyk, można powi